poniedziałek, 23 lutego 2009

Wierzysz w życie po porodzie?

W brzuchu ciężarnej kobiety były bliźniaki. Pierwszy zapytał się drugiego:



- Wierzysz w życie po porodzie?
- Jasne. Coś musi tam być. Mnie się wydaje, że my właśnie po to tu jesteśmy, żeby się przygotować na to co będzie potem.
- Głupoty. Żadnego życia po porodzie nie ma. Jak by miało wyglądać?
- No nie wiem, ale będzie więcej światła. Może będziemy biegać, a jeść buzią....
- No to przecież nie ma sensu! Biegać się nie da! A kto widział żeby jeść ustami! Przecież żywi nas pępowina.
- No ja nie wiem, ale zobaczymy mamę a ona się będzie o nas troszczyć.
- Mama? Ty wierzysz w mamę? Kto to według Ciebie w ogóle jest?
- No przecież jest wszędzie wokół nas... Dzięki niej żyjemy. Bez niej by nas nie było.
- Nie wierzę! Żadnej mamy jeszcze nie widziałem czyli jej nie ma...
- No jak to? Przecież jak jesteśmy cicho, możesz posłuchać jak śpiewa, albo poczuć jak głaszcze nasz świat. Wiesz, ja myślę, że prawdziwe życie zaczyna się później." ....

czwartek, 19 lutego 2009

Nie idź za mną - być może nie będę Cię prowadził.
Nie idź przede mną - być może nie pójdę za Tobą.
Nie idź także obok mnie.
Po prostu zostaw mnie w spokoju.

środa, 18 lutego 2009

"Nie potrafię cię zatrzymać

Nie potrafię cię zatrzymać,
Porwał cię północny wiatr
Chłodnym pocałunkiem sfrunął
Choć myślałam że nie czas...
Na ostatnie słowa
Na ostatnią łzę
Na przerwaną krzykiem rozmowę
Na ostatnie słowa
Na ostatnią łzę
Na ciebie beze mnie i mnie

Nie potrafię cię zatrzymać
Chociaż nie chcę tańczyć sama
Nic już nie mam, liście więdną
Wziąłeś wszystko do zabrania...
Dwa ostatnie słowa
Krótkie „no to cześć”
Którym skończyłeś rozmowę
Dwa ostatnie słowa
Krótkie „no to cześć”
Dla ciebie beze mnie i mnie...

Moje dłonie dziś przy twarzy
Płacz znajomy a oczom dłonie
Dzisiaj szepczą nasze sprawy
Dwa marzenia niespełnione

Nie potrafię cię zatrzymać
Puste ręce dusza pusta
Wokół ciebie inni ludzie
Inne oczy inne usta
I znów pierwsze słowa
Pierwsze słodkie łzy
Pocałunki wirujące w głowie
I znów pierwsze słowa
Pierwsze słodkie łzy
Już nie mój inny ty

Nie potrafię cię zatrzymać
Porwał cię północny wiatr
I już nie chce byś był przy mnie
Chyba już najwyższy czas...
Na ostatnie słowa
Na ostatnią łzę
Na przerwaną krzykiem rozmowę
Na ostatnie słowa
Na ostatnią łzę
Na ciebie beze mnie i mnie...

Więc me dłonie dziś przy twarzy
Płacz znajomy a oczom dłonie
Dzisiaj szepczą nasze sprawy
Dwa marzenia niespełnione

Dwa ostatnie słowa
Dwie ostatnie łzy
Już nie mój na zawsze ty.

A. Rymarowicz

środa, 11 lutego 2009

Oświadczenie

w razie nagłej śmierci
wyrażam zgodę
na przeszczep moich organów
niech inni wygrywają życie

oprócz serca


nie chcę
by ktoś czuł i cierpiał
tak jak ja

czwartek, 5 lutego 2009

Miło powspominać

Dorastaliście w latach sześćdziesiątych,siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych...???
Jak, do cholery, udało się wam przeżyć???!!!
Samochody nie miały pasów bezpieczeństwa,
ani zagłówków,no i żadnych airbagów!!!
Na tylnym siedzeniu było wesoło,a nie niebezpiecznie
Łóżeczka i zabawki były kolorowei
z pewnością polakierowane lakierami ołowiowym
i lub innym śmiertelnie groźnym gównem
Niebezpieczne były puszki,drzwi samochodów.
Butelki od lekarstw i środków czyszczących nie były zabezpieczone.
Można było jeździć na rowerze bez kasku.
A ci, którzy mieszkaliw pobliżu szosy na wzgórzu
ustanawiali na rowerach rekordy prędkości,
stwierdzając w połowie drogi,
że rower z hamulcem był dla starych chyba za drogi.......
Ale po nabraniu pewnej wprawy i kilku wypadkach...
panowaliśmy i nad tym (przeważnie)!
Szkoła trwała do południa,a obiad jadło się w domu.
Niektórzy nie byli dobrzy w budzie i czasami musieli powtarzać rok.
Nikogo nie wysyłano do psychologa.
Nikt nie był hiperaktywny ani dysklektykiem.
Po prostu powtarzał roki to była jego szansa.
Wodę piło się z węża ogrodowegolub innych źródeł,
a nie za sterylnych butelek PET
Wcinaliśmy słodycze i pączki,
piliśmy oranżadę z prawdziwym cukremi nie mieliśmy problemów z nadwagą,
bo ciągle byliśmy na dworze i byliśmy aktywni
Piliśmy całą paczką oranżadę z jednej butli
i nikt z tego powodu nie umarł.
Nie mieliśmy Playstations,Nintendo 64,
X-Boxes,gier wideo, 99 kanałów w TV,DVD i wideo,
Dolby Surround,komórek, komputerów
ani chatroomów w Internecie...... lecz przyjaciół !
Mogliśmy wpadać do kolegów pieszo lub na rowerze,
zapukać i zabrać ich na podwórkolub bawić się u nich,
nie zastanawiając się, czy to wypada.
Można się było bawić do upojenia,pod warunkiem powrotu do domu przed nocą.
Nie było komórek...I nikt nie wiedział gdzie jesteśmy i co robimy!!!
Nieprawdopodobne!!!Tam na zewnątrz, w tym okrutnym świecie!!!
Całkiem bez opieki!Jak to było możliwe?
Graliśmy w piłę na jedną bramę,
a jeśli kogoś nie wybrano do drużyny,to się wypłakał i już.
Nie był to koniec świata ani trauma.
Mieliśmy poobcierane kolana i łokcie,złamane kości,
czasem wybite zęby,ale nigdy,
NIGDY,nie podawano nikogo z tego powodu do sądu!
NIKT nie był winien, tylko MY SAMI!
Nie baliśmy się deszczu, śniegu ani mrozu.
Nikt nie miał alergii na kurz, trawę ani na krowie mleko.
Mieliśmy wolność i wolny czas,klęski, sukcesy i zadania.
I uczyliśmy się dawać sobie radę!

Pytanie za 100 punktów brzmi:
Jak udało się nam przeżyć???
A przede wszystkim:Jak mogliśmy rozwijać naszą osobowość???
Też jesteś z tej generacji?
Trzeba przejść z Panem Bogiem na "Ty", a z szatanem na "proszę pana".

Leon Knabit

środa, 4 lutego 2009

Idź dalej



Czy wszystko już dla mnie stracone, skończone?
Wróżbiarzu, co czytasz z obłoków jak z ksiąg,
Spójrz i przeczytaj, co pisze tam o mnie.
Weź przebij, weź odsłoń mi nieco ten gąszcz!

Prawdziwy to gąszcz, kłębi gęściej się wciąż,
Niewiele tam widzi proroczy mój wzrok:
Krzyżują, się drogi i gmatwa się czas,
Co było i co jest, i co stanie się.

Straszliwy to gąszcz, kłębi gęściej się wciąż
Kurzawa szaleje, dzień zbłądził i noc.
Gdzieś gna tabun koni i pali się las,
I dym się unosi, wciąż więcej go jest.

Nie widzę już nic, nic a nic, biało mi. I
dź dalej niezłomnie, a mnie zostaw sny.
Nic nie jest stracone, skończone też nie,
Gdy droga przed tobą, a sam jesteś w tle.

/E.Stachura/

poniedziałek, 2 lutego 2009

Kochankowie w ciemnościach


DO NIEBA WZIĘCI

Magda była jak śmierć Śmierć nosi czarny stanik
Tatuaże jak obłoki po wybuchach bomb
Kochała wszystkie psy
Wszystkich hycli miała za nic
Jej włosy pachniały pizzą Do dziś zresztą czuję ten swąd

Mariusz syn suki Ani mądry ani głupi człek
W środku był surowy przeklinał jak szewc
Czarnym samochodem rozwoził kościotrupy
Zawsze łamało go w kościach
Kiedy chmurom się zbierało na deszcz

Ona i on dla siebie zwariowali
Połykali konwenanse i to co mówił im ksiądz
Pół miasta z zazdrości po głowach się stukało
Mało kto życzył im dobrze
Chyba każdy czekał na ich błąd
Kochankowie w ciemnościach
Na cztery i pół godziny do nieba wzięci
Oni zawsze są w gościach
Świat na moment zapomniał
Dalej bez nich normalnie się kręci
Kochankowie w ciemnościach
Po drugiej stronie swych rzeczy sami razem
Jeżeli pragniesz ich spotkać
Przycisz radio Zostań uchem ściany

Chyba w końcu coś złego zaszło między nimi
Tam gdzie wczoraj żyła rozkosz
Dzisiaj trzaskały drzwi Ona nie może na niego patrzeć
On z nią więcej nie chce gadać
Jakiś dziwny diabeł musiał zamieszkać w ich krwi
W barze dla samobójców "Pod Szkarłatną Gilotyną"
Spotkałem Magdę - brała tabletki na łzy
Nieco schudła, trochę zbrzydła
Serce miała z mydła
Wiary w niej nie było chęci życia ani sił
Przez ładnych kilka dni głośno huczało miasto
Mówili o tym wszyscy Wieść rozeszła się w mig
O tych którzy się rzucali przypalonym ciastem
Ci którym nic nie wyszło Ci którym nie udało się nic

Kochankowie w ciemnościach...