sobota, 25 grudnia 2010

Sprawa Bożych narodzin często prowokuje docinki i kpiny. Tylko ludzie ciemni mogą na serio brać biblijne historie – twierdzą oświeceni sceptycy. A ja pytam tych uczonych, jak to jest możliwe, żeby heptyliony sykstylionów galaktyk wypełniających kosmos były przed tzw. wielkim wybuchem skupione w jednym punkcie? Wy w to wierzycie? Że tak wychodzi z rachunków? Jakich rachunków – tych wczorajszych, dzisiejszych czy przyszłych? Zdumiewające. Dlaczego zawierzenie relacjom mistyków czy milionów skromnych ludzi, którzy doświadczyli działania przyjacielskiej i opiekuńczej Pełni, miałoby być gorsze od pewnej siebie wiary naukowców?


Postrzeganie tego, co widzialne, i tego, co niewidzialne, kształtowane jest często przez modne wyobrażenia, co może istnieć, a czego nie ma prawa być. Kto nie lubi Pana Boga, nie pozna Go nawet siedzącego vis-a-vis w autobusie. Produkt
podświadomości, efekt hipnozy, zatrucia lekami lub technika
laserowa. Zawsze się znajdzie sposób, żeby napotkanego Boga wyinterpretować do cna.


Tymczasem nie ma w religii chrześcijan nic absurdalnego. I nie ma nic zdrożnego w nasłuchiwaniu i wyglądaniu sygnałów z tamtego świata. Co więcej. Trzeba bardzo uważać, żeby nie przegapić momentu spotkania. Żeby nie przespać swojego czasu. Ten czas Biblia napisana po grecku nazywa kairos. To szczególny moment przewidziany dla każdego z nas w planie Zbawienia. Wtedy otrzymujemy propozycję zaprzyjaźnienia się z Bogiem i ofertę wprowadzenia w wielką tajemnicę wiary. Bóg przynosi nam w kieszeni płaszcza patrzydełka, przez które widać świat po odjęciu czasu i przestrzeni. To właśnie wtedy przysiada się na ławce w parku albo w metrze i pyta, jakby z roztargnieniem, o godzinę. Siedzi dłuższą chwilę, czeka.


Ale jak Go rozpoznać? Jak dokładnie Pan Bóg wygląda? Nikt nie wie albo nikt nie chce tego powiedzieć. Może dlatego, że Boga poznaje się przez Jego niematerialny dotyk, dający się opisać przenośnią pełną emocji, jak w „Pieśni nad pieśniami”. Ten „dotyk” uruchamia w nas doświadczenie, które nie jest fikcją. W przedziwny sposób wywołuje w nas coś, co jest przeżyciem przenikającym od głowy do stóp – najbardziej rzeczywistym z rzeczywistych. To powiew świata najbardziej realnego, nieskończenie trwałego, wiecznego. Bywa, że Słowo Boże płynie do nas wprost od Boga, bezpośrednio, bez zbędnej autoryzacji. To Słowo pełne miłości, otuchy i optymizmu. Gdy je usłyszymy, tylko ono staje się ważne. Jest potężniejsze od ludzkiej złości, pychy, nędzy, choroby
i starości. Bez niego na tym świecie nie dałoby się żyć. Po ludzku.

Paweł Paliwoda Gazeta Polska

czwartek, 23 grudnia 2010

Trzeba żyć

Świt w więzieniu mego ciała
Budzę się
Czuję jak me serce więźnia
Tłoczy krew, żeby wstać, żeby iść, żeby żyć

Kiedy ziemia drży
Drży też serce me
Kiedy płacze ktoś krzywdzony
Płaczę też

Trzeba wstać, otrzeć łzy, trzeba żyć
Trzeba wstać i wierzyć, że z więzienia ciała można wyjść
Trzeba wstać i wierzyć, że po drugiej stronie dobro jest
Trzeba żyć, to przecież Stwórca kazał sercu memu bić
Trzeba iść

Do moich rąk przychodzą nocą
Głodne psy
Ich skowyt szarpie me sumienie
Rani sny
Lecz trzeba śnić, trzeba być, trzeba żyć

Trzeba wstać i wierzyć, że z więzienia ciała można wyjść
Trzeba wstać, i wierzyć że po drugiej stronie dobro jest
Trzeba iść, to przecież Stwórca kazał sercu memu bić
Trzeba żyć

Trzeba żyć i wierzyć, że po drugiej stronie dobro jest
Zabierz mi wrażliwość na bezbronnych, strach i ból,
Muszę żyć, to przecież Stwórca kazał memu sercu bić,
Muszę żyć i wierzyć że, wierzyć że z więzienia ciała można wyjść

Trzeba żyć
daj mi okruch swego chłodu
pozwól odkryć w sobie spokój
trzeba trwać
pozwól we mnie życie wzbudzić
pozwól jeszcze mocniej poczuć
trzeba żyć
daj mi okruch swego chłodu
pozwól jeszcze mocniej poczuć…
Trzeba trwać

Bogdan Loebl

niedziela, 19 grudnia 2010

Przebaczaj tym, którzy czasem nie mówią ludzkim głosem.
Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi.

kard. Stefan Wyszyński

środa, 15 grudnia 2010

Kay i Gerda (Chłód)



Zapomniałem o tobie już dawno
zapomniałem o tobie już wczoraj
to co było przedwczoraj rozpadło się
nie pamiętam ni jednego wieczoru

Szatan rozbił swe zimne zwierciadło
i szkła pyłek wpadł w oko i serce
zapomniałem o tobie już dawno
zapomniałem o tobie nic więcej

Zapomniałem o tobie na zawsze
zawsze znaczy dziś wczoraj i jutro
przecież wiesz że cię nigdy nie znałem
wybacz mi ale nie jest mi smutno

Uśmiech zastygł na twarzy zbielałej
umarł dzień nie doczekał wieczoru
nie wiem już czemu cię zapomniałem
może to przez ten pyłek w mym oku

ciągle zima
tylko zima
wieczna zima

chłód

Robert Kasprzycki



czwartek, 9 grudnia 2010

Srebrny pociąg

Srebrny pociąg śni mi się co noc
Niby sierp przesuwa się szyną widnokręgu
Staram się uciec przed nim, szukam klamki świtu
Moje stopy przykuwa do snu magnes ziemi.

Moje stopy przykuwa do snu magnes ziemi.
Staram się uciec, szukam klamki świtu
Niby sierp przesuwa się szyną widnokręgu
Srebrny pociąg śni mi się co noc

Rano wskrzeszam dotykiem miejsca i przedmioty
Miejsca, w których sadzam ciało do posiłku
Te miejsca, w których kładę ciało do spoczynku
Do ukłuć igieł żalu

Nadjeżdża znowu srebrny pociąg
Podmuch pędu pociera oczy me jak smyczek
Koła przetaczają się przez środek moich piersi
Srebrny pociąg śni mi się co noc

Bogdan Loebl

czwartek, 28 października 2010

"W Polakach lubię tę ich wzniosłość ducha... To, że latają nad ziemią, bo my, Czesi,chodzimy po ziemi... I to jest piękne, że można z jednej strony tak latać nad ziemią, ale z drugiej strony, czasem, po czesku, trzeba powiedzieć spoko, teraz spoko..."

J.Nohavica

środa, 13 października 2010

Dlaczego fotografia bez obróbki nie istnieje?

Tytułem wstępu

Witam

spotkałem się właśnie z sytuacją, gdy ktoś obwieścił, że robi zdjęcia - mówiąc skrótowo - za pomocą aparatu, a nie Photoshopa (gimpa, corela, co kto lubi). Postanowiłem to zdanie skomentować niniejszym krótkim wystąpieniem.

Podzieliłem go na dwa rozdziały, przy czym zacząłem chronologicznie od starszej dziedziny (fotografii analogowej), żeby gładko przejść w następnym do cyfrowej - ale można czytać też odwrotnie, tylko jeden rozdział, albo 3 razy drugi i tylko raz pierwszy - pełna dowolność. Podzieliłem go tez dlatego, że przekroczył limit na ilość słów. Za utrudnienia przepraszam.

Wystąpieniu dałem tytuł, który streszcza sens tego, co chcę powiedzieć:

Fotografia 'bez obróbki' jest terminem pustym; coś takiego w przyrodzie nie występuje.

Fotografia analogowa

Jak zdajecie sobie sprawę, fotografia analogowa istnieje już ponad 120 lat. Ominę pionierskie czasy dagerotypii, żelów i żelatyny nakładanych na szklane płyty, a także aparatów w formatach pół metra na pół... :) Skoczę od razu do czasów, kiedy furorę w fotografii zaczęła robić błona małoobrazkowa - czyli do początków lat dwudziestych. To od mniej więcej 1915 Leica robiła aparat, który z czasem sprowadził fotografię jako dziedzinę twórczości pod strzechy. Aparaty ładowało się kupowanymi w sklepie tanimi filmami, a po pikniku zanosiło do zakładu fotograficznego, gdzie magik robił wszystko, co potrzeba.

Czy obróbka była wtedy potrzebna?

Ba, nie istniało zdjęcie bez obróbki. Już grubo później, w dobie błon kolorowych samo wyjście do kiosku czy sklepu fotograficznego było obróbką (jakbyśmy dzisiaj powiedzieli). Wybór ORWO czy Velvii to już nie tylko obróbka, to prawdziwa obróba! To od razu podjęta decyzja, jakie będą kolory, kontrasty, jak naświetlać i co robić. Idąc do kiosku, fotograf dokonywał wstępnej obróbki, mówiąc pani za ladą, że chce film tyle a tyle DIN (lub ASA), co dzisiaj przyrównalibyśmy do ISO. Kupując film musiał się od razu zdecydować na odpowiednią WB - co było napisane na pudełku słownie i za pomocą obrazków. A wybór WB to nie obróbka?

No dobrze, wybór filmu mamy za sobą, a co się działo po plenerze? Wybór chemii do wywoływania i filmów i papieru to też była obróbka! A schłodzenie roztworów - niby nie? Ileż to atramentu wylano na temat tego, jak temperatura działa na wywołanie filmów. Ileż to było domowych sposobów na większy kontrast, czy mniejsze ziarno... A 90% tego w oparciu o temperaturę takiego Rodinalu, czy innego. I ktoś powie, że nie obrabiano wtedy zdjęć? Wolne żarty.

Przejdźmy do papierów. Z biegiem czasu okazało się, że czułość papieru też ma ogromne znaczenie. Zaczęto produkować papiery twarde (nie w sensie, że ciężko je było zgiąć, tylko dające twardy i kontrastowy obraz), lub miękkie - dające więcej półcieni i stonowanych walorów. Tych stopni gradacji papierów fotograficznych było kilka lub więcej. Mając kilka gradacji fotograf siedząc w ciemni wybierał rodzaj papieru i mając doświadczenie wiedział, co mu wyjdzie - mniej lub więcej kontrastu i właśnie 'twardości'. To jak dziś pół photoshopa, z levelsami, krzywymi i kontrastami - tyle tylko, że wtedy robiło się wszystko stojąc w ciemności i czekając na wyniki 5 minut (wrócę jeszcze do tego).

I co, ktoś powie, że to nie była obróbka? A to jeszcze nawet nie początek. Oczywiście mając określony film (po wyborze - czyli niejako obróbce) o określonej czułości (to samo), z określonym WB (to samo), wywołany w określonej chemii (to samo, obróbka) w jakiejś specjalnie dobranej temperaturze (obróbka) dochodzimy do powiększalnika. A cóż tam jest: żarówka o określonej mocy z regulowaną wysokością i obiektyw z przysłoną! A wszystko to bliżej lub dalej od papieru, który się naświetlało!

Myślicie może, że winiety na dawnych zdjęciach brały się skądś automatycznie? Z powietrza? Nie rozśmieszajcie mnie... Jeden ruch żarówką w powiększalniku w dół czy w górę, to było inne oświetlenie pola naświetlania i albo niwelowanie, albo stwarzanie winiety. Czy myślicie, że przesłona w obiektywie powiększalnika była dlatego, że ktoś zapomniał jej usunąć? Długie naświetlanie słabym światłem dawało efekt astronomicznie odległy od krótkiego naświetlania mocnym światłem... Do tego krótkie i agresywne, bądź długie i spokojne wywoływanie papieru - to wszystko była taka obróbka, na którą dziś może sobie pozwolić wyłącznie wirtuoz phototshopa.

A gdzie tu jeszcze mówić o papierach multigrade, głowicach kontrastujących, filtrach pod powiększalnik, maskowaniu pewnych fragmentów dłońmi lub kłębkiem waty (zapamiętajcie, bo wrócę jeszcze do tego), prostowaniu perspektywy (tak tak! - prostowało się aż miło, podnosząc krawędź maskownicy wraz z całym papierem), cudami z mieszaniem chemii (stąd słynna technika cross, o rodowodzie jak najbardziej analogowym) i setki innych sposobów.

TO wszystko była (i jest) obróbka. I nie było czegoś takiego, jak jakiś mityczny wzorzec. Bo co niby miałoby być tym wzorcem: naświetlanie 11 sekund na przysłonie 5,6, żarówką 40 wat, czy odwrotnie: naświetlanie 40 sekund na przysłonie 11, ale żarówką o mocy 100 wat? Takiego wzorca nie było, to wręcz oczywiste. Każdy fotograf miał taki wzorzec w głowie - dlatego byli lepsi, gorsi, mniej i bardziej poważani, podobający się publice i krytykom - jak dziś. Zwykłe podniesienie lub obniżenie powiększalnika - bliżej lub dalej żarówka, czyli inne naświetlanie, czyli inne kontrasty, czyli inne kolory, czyli inne zdjęcia po prostu - to była obróbka, o której już dziś się zapomina po trosze...


Jeśli ktoś teraz mi powie, że jest na świecie jakieś zdjęcie analogowe (czy slajd - obojętne) wykonany 'bez obróbki' - pozwólcie, że się tylko szyderczo zaśmieję.



Fotografia cyfrowa

No tak, mam nadzieję, że przebrnęliście przez poprzedni rozdział. Liczę też na to, że nie będziecie teraz wciskać kitu, że jest jakaś fotografia analogowa niby bez obróbki... A jak z cyfrą?

Cóż - wypada mi podzielić ten rozdział na dwa podrozdziały, w zależności od tego, co wypluje nam aparat. Jeden podrozdział to RAWy, a drugi jpgi (a też i tiffy czy bmp, jeśli takie aparaty są) w każdym razie pliki, które nie wymagają wywołania.

Najpierw RAWy.

Czy istnieją RAWy bez obróbki? Jeśli w ogóle, to w postaci zer i jedynek. Żeby trawa była trawą, a niebo niebem musi nastąpić proces 'wywołania', przy czym 'wywołanie' jest terminem dość mało ścisłym, ale za to wiele mówiącym. Czy dało się oglądać obrazki na filmie, które nie były wywołane? Być może ktoś miał takie nadprzyrodzone zdolności, ale technicznie nie. Nie było takiej możliwości, bez wypłukania naświetlonej żelatyny, czy co to tam było nośnikiem...

To samo z RAWami. Pewnie inżynierowie z Nikona czy innej firmy mają jakieś sposoby na zobrazowanie RAWa bez wywołania, ale będzie to wyłącznie bardzo daleka analogia - coś jak obrazek sektorów dysku przy wykonywaniu defragmentacji. Mówi ile zostało zrobione, ale prawdziwym obrazem dysku nie jest.

Analogicznie RAWy - żeby zobaczyć jakie jest zdjęcie, należy takiego RAWa wywołać - czyli poddać go wielce skomplikowanej obróbce, która zanalizuje poszczególne zera i jedynki i przetworzy je według tak skomplikowanych algorytmów, że programów wywołujących Rawy jest na świcie raptem kilka. To, że nic przy tym można nie robić (z sensie takim, że operator nie musi nic robić, może spokojnie dłubać w nosie, a nawet wyjść na kawę) nie oznacza, że obróbka stoi. Obróbka idzie pełną parą, i to tak, że mając słabszy komputer może trwać kilka godzin. Po prostu nie można wywołać żadnego RAWa 'wisząc w powietrzu', bez żadnych ustawień... Musi ta cała bardzo skomplikowana obróbka odbywać się według jakichś nastawień, w które szczęśliwie możemy wnikać (dając jaśniej/ciemniej na przykład). A jeśli nic nei zrobimy, nawet prostego jaśniej/ciemniej - wtedy program wywołujący wywoła pliki z ustawieniami defaultowymi - czyli takimi, jakie mu nastawił inżynier, który ten program pisał.

Liczę na zrozumienie tego faktu: obróbka RAWów, niezbędna do tego, żeby w ogóle zobaczyć zdjęcie na słabych komputerach zabiera strasznie dużo czasu. Nie sądzicie chyba, że ta strasznie duża ilość czasu jest na robienie niczego (skoro bez obróbki, to znaczy że komputer nic nie robi)?

Ktoś jeszcze chce na poważnie twierdzić, że istnieją na świcie RAWy 'bez obróbki'? :)

A jak to jest z jpgami (czy tifami czy bitmapami) - czyli plikami widocznymi od razu, bez potrzeby wywołania?


JPGi

No cóż - tu wkraczamy na śliski grunt, gdzie przyda się myślenie analityczne. Mówiłem o tym, że RAW, to taki zrzut z matrycy, który koniecznie musi zostać wywołany. Oczywiście wywołany według albo nastawień firmowych (czyli widzimisię inżyniera od softu, który ustalił położenie suwaczków), albo według mojego zdania, bo widzę, co mam na fotografii, a poza tym to moje foto, a nie autora softu.

A jpg? Czy uważacie, że to jest zrzut z jakiejś innej matrycy, która przy wyborze jpg w puszce podmienia się w magiczny sposób z tą od RAWów? Oczywiście to efekt działania tejże samej matrycy - tylko software aparatu wywołał zdjęcie za nas, od razu, bez naszej wiedzy i udziału. Lub może z jakimś minimalnym udziałem.

Weźcie teraz swoją puszeczkę, jaką kto ma i poprzeglądajcie menu aparatu... Widzicie tam może jakiś kontrast do regulacji? Jakieś nasycenie, jakieś wyostrzenie? Ile tam kroków widzicie na suwaczkach - pewnie ze dwa, trzy, prawda? Jak sądzicie, co to te wszystkie ustalenia znaczą?

Tak, tak - to są te dane, które między innymi są potrzebne do natychmiastowego po naciśnięciu migawki 'wywołania' zrzutu z matrycy i zapisania na karcie pamięci pliku zgodnego ze specyfikacją jpg. Bez obróbki? Ejże...

Obróbka, czy się to komuś podoba, czy nie - idzie dalej pełną parą, tyle że w aparacie, który zapisuje pliki jpg. Ta obróbka nie jest w niczym mniej skomplikowana, niż obróbka przy wywoływaniu RAWów na komputerze, tyle tylko, że możliwości ingerowania w nią mamy mniejsze. Wystarczy porównać ilość suwaczków w NXie i w puszce, żeby zobaczyć, że inżynierowie zostawili w puszce mniejsze możliwości manipulacji parametrami, z jakimi tworzy się plik jpg. I dobrze zresztą, bo jakby dali więcej, na onecie napisaliby, że lustrzanki Nikona nadają się tylko dla doktorów informatyki, bo normalny człowiek nic z tego nie wie.

Gorzej, że napisaliby też, że ta większa ilość parametrów, którymi możemy mieszać 'do niczego nie jest potrzebna'. Ubodzy wiedzą... Te parametry nie są niepotrzebne - one są niezbędne! Tyle tylko, że jakiś miłościwy japoński inżynierek stwierdził, że nie da ich do możliwości mieszania, bo profani mu pomieszają i obrazki wyjdą niefajnie...


Reasumując

Fotografia analogowa 'bez obróbki' nie istnieje, bo wszystko to, co robiło się w ciemni (a nawet i poza ciemną, jak wybór błon, papierów i chemii w sklepie) to obróbka. TO chyba jasne dla Was, co?

Fotografia cyfrowa 'bez obróbki' też nie istnieje, bo to, co się widzi na ekraniku w ułamek sekundki po pstryknięciu, to efekt potężnej obróbki zer i jedynek zrzuconych z matrycy. Kto chce zobaczyć jak skomplikowana to obróbka niech otworzy byle jaki program wywołujący RAWy - to nabierze szacunku. Obojętne, czy aparat zrobi to za nas i bez naszej świadomości (i wypluje nam jpga), czy zrobimy to świadomie sami w PSie, LR, NXie czy innym czymś - bez obróbki nie ma dosłownie nic. Zero. Nul.

Dlatego napisałem, że coś takiego jak 'zdjęcie bez obróbki' nie istnieje w przyrodzie. Jasne? :)


I malutkie posłowie.

Dlaczego wolę obrabiać zdjęcia... Jeśli mam RAWa - to oczywiste dlaczego go obrabiam - bo inaczej nie mogę nic zobaczyć. :)

A jeśli dostaję plik jpg, jest to plik wywołany z ustawieniami softu aparatu. Mam na te ustawienia dość mały wpływ - nasycenie, kontrast, jasność... Jednocześnie wiem (bo widzę), że te ustawienia softu aparatu są dość liche. Są uśrednione, robione przez inżynierów a nie artystów, mają nie sprawiać kłopotu aparatowi, nie wychylać się i nie trwać za długo, bo będzie zwiecha. Mają dać piękny obrazek z komunii wnusia, z plaży i pikniku za miastem - są uśrednione tak, żeby wszędzie pasowały. A jak coś jest właśnie tak uśrednione, to takie potem wychodzą zdjęcia, jeśli się je ogląda: uśrednione, liche i nie wyróżniające się niczym szczególnym...

Jednocześnie zaś jakiś bezimienny inżynier stwierdził, w którym miejscu jest poziom normalny wyostrzenia, jaki jest normalny poziom nasycenia i kontrastu - i od tego co on uznał za normalny dał mi dwie kreseczki w dół i w górę. Zauważcie, że to cały czas on - ten bezimienny inżynier ustalił, ile mam do dyspozycji tych kreseczek i jakie długie kroki te stopnie robią. :-\

Słowem - niby dał mi możność wpływania na obrazek, ale jednocześnie powiedział mi tak: masz wybór, ale tylko 5 parametrów (ostrość, kontrast i coś jeszcze), za to tylko odtąd - dotąd. I dalej mówi mi ten inżynier: daję ci tyle możliwości, żebyś nie kombinował, bo i tak nic nie wykombinujesz. Ma być od do, bo ja tak mówię - wtedy wychodzą małe szumy, dprewiev się nie burzy, nikt się nie rzuca, że banding wychodzi i wszyscy mamy premię.

A ja, moi drodzy nie chcę robić zdjęć, jak mi każe robić bezimienny inżynierek od softu z Japonii. Ja chcę je robić tak, jak mi każe własna, być może chora, ale za to moja - wyobraźnia.

Jeśli ktoś doszedł aż tutaj, niech sobie przyzna medal. Pozdrawiam Szanownych Kolegów, całuję rączki Szanownym Damom. Jeśli ktoś nie zrozumiał - najuprzejmiej proszę o wypchanie się trocinami!


Bombel
http://www.fotoforum.org.pl/index.php?topic=4389.0

piątek, 8 października 2010

Moje wielkie odkrycie (fragmenty)

Światem rządzi sekretna
Pomiędzynarodówka
Agresywnego durnia
I nadętego półgłówka.
...
Samym instynktem głupoty
Odnajdują się wzajem.
Rozumieją się wspólnym
Językiem i obyczajem.

I hasłem, które woła
Z ochotą raźną i rączą:
KRETYNI WSZYSTKICH KRAJÓW
ŁĄCZCIE SIĘ! Więc się łączą.
...
A jaka na nich rada?
Bo czuję moi mili,
że z dziecięcą ufnością
Pytacie mnie w tej chwili,

Muszę prawdę powiedzieć,
Wbrew ufności dziecięcej:
Niestety, nas jest za mało.
Durniów jest znacznie więcej.

My skłóceni, więc słabi.
Durnie zgodni, więc silni.
My się często mylimy.
Durnie są nieomylni.

My sceptycy, zbłąkani
Na ziemi i na niebie -
A ONI tak aroganccy
I tacy pewni siebie

I tacy energiczni
że serce z trwogi mdleje.
Ach, nie znam żadnej rady.
Mam tylko jedną nadzieję.

Żyję tylko tą drobną
Otuchą i nadzieją
że my umiemy śmiać się.
A durnie nie umieją.

Kto wie… może po wiekach,
Kto wie… może w oddali,
To jedno przed durniami
Obroni nas i ocali.

Marian Hemar

sobota, 18 września 2010

Konie, dumne konie





Słońce nad stadniną
W końską grzywę chowa twarz.
Wstęgą nad łąkami
Jeszcze się unosi mgła.
Stoją napięte
Jak strzała, gdy drży,
Nim cięciwy świst
Znów do lotu ją poderwie.

Konie, dumne konie
Zasłuchane w szumy traw.
Lekkie i swobodne
Jak na czystym niebie ptak.
Kiedy tak patrzę -
Do biegu się rwą.
Chciałbym uciec stąd,
Chciałbym gnać za swą tęsknotą

Tam, gdzie lśni horyzont,
Drga niebieską linią
Wprost w otwarte wrota chmur,
Siwych chmur.
Tam, gdzie w kuźni słońca
Dzień powstaje nowy,
Gdzie wytycza drogi rytm,
Serca rytm.

Konie, dumne konie
W blasku wstającego dnia.
Czułe i szalone -
Czemu was uwielbiam tak?
Nieraz poniosą,
Poniosą jak wiatr.
Czasem bywa tak
Jak z dziewczyną, jak z dziewczyną ...

Tam, gdzie lśni horyzont,
Drga niebieską linią
Wprost w otwarte wrota chmur,
Siwych chmur.
Tam, gdzie w kuźni słońca
Dzień powstaje nowy,
Gdzie wytycza drogi rytm,
Serca rytm.


czwartek, 26 sierpnia 2010

Gdzieś w nas

Gdzieś w nas błyszczą gwiazdy poezji;
Gdzieś w nas niosą krzyże polonii,
Gdzieś w nas kwilą buty północy,
Gdzieś w nas idą ludzie niezłomni...

Gdzieś w nas mącą kaci w strumieniach,
Gdzieś w nas piszą donos na życie,
Gdzieś w nas pieją prawdy na rusztach,
Gdzieś w nas płaczą baby niesyte...

Gdzieś w nas stroją namiot cyrkowcy,
Gdzieś w nas płoszą dzieci jaskółki,
Gdzieś w nas grają w karty płomienie,
Gdzieś w nas...

Gdzieś w nas tańczą strachu stróżowie,
Gdzieś w nas jadą wolni bogowie,
Gdzieś w nas piją klęski wodzowie,
Gdzieś w nas, gdzieś w nas...

środa, 18 sierpnia 2010

Ostrzeżenie egzystencjalistyczne

Uwaga!!!
Jeżeli ktoś powie ci,
że życie piękne jest,
a mówiąc to,
wzruszon bardzo,
na pograniczu drżenia głosu,
to zaopiekuj się nim,
bo on chyba, kurwa, przybył z kosmosu.


Andrzej Poniedzielski

niedziela, 25 lipca 2010

Przesłanie Pana Cogito


Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę

idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch

ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo

bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy

a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys

i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie

strzeź się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych

strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor nieba
one nie potrzebują twego ciepłego oddechu
są po to aby mówić: nikt cię nie pocieszy

czuwaj - kiedy światło na górach daje znak - wstań i idź
dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę

powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz
powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku

a nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku

idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów

Bądź wierny. Idź

Herbert Zbigniew

piątek, 23 lipca 2010

- A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? - spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę.
- Co wtedy?
- Nic wielkiego - zapewnił go Puchatek - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika

poniedziałek, 19 lipca 2010

Dzikie konie



Widziałem jak dzikie konie
W dal o zmierzchu mkną
Powietrze ciężkie dziwnie tytoniem
Pachnie wciąż

Biegły tak, biegły bez uzdy i siodła
Krainą gór i rzek
Jaka dzika tęsknota je wiodła
Czort to wie

Czy wszechświata przestrzeń niezmierzona
Wolności wiecznej mit
Sił nam nie brak marzeń nie pokona
Nic i nikt

W nozdrzach słabnie zapach klaczy
W mroku ginie brzeg
Wieczorny szlak miłości znaczy
Dzika pieśń

Źdźbła traw głowy pochylają
Królewski jedzie dwór
Na zbójników których sądzić mają
Czeka sznur

Tak chciałbym jak dziki koń wiatr gonić
Porzucić stary szlak
A wszyscy handlarze koni
Niech was szlag!

Widziałem znów dzikie konie…

J.Nohavica

środa, 16 czerwca 2010

Starsi panowie dwaj

Dziś w TVN24 cały świat skurczył się do dwóch osób: Jarosława Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego. Nie ma żadnych więcej informacji. Świat zniknął. Polska zniknęła. Ba, nawet pozostali kandydaci na urząd prezydenta zniknęli. Są tylko dwie osoby. Jakbym oglądał ostatni pojedynek między Lordem Vaderem, a... drugim Lordem Vaderem.

Najpierw podano wyrok z procesu pana K przeciwko panu K. Pan K zarzucał przeciwnikowi, że ten jest za prywatyzacją szpitali. "Ja???" - odparł pan K i pozwał pana K. Sąd zbadał sprawę i powiedział: "Istotnie, pan K, nie jest za prywatyzacją szpitali, ani w ogóle niczego innego, więc pan K ma go serdecznie przeprosić".

Chwilę potem pan Bronisław odwiedził leśników, gdzie wygłosił mowę, że jak go ktoś oskarży o to, żeby prywatyzować lasy, to go pozwie do sądu, póki sąd rozgrzany. Fakt, że pani sędzia, bardzo ładnie wyglądała czytający wyrok. Młoda, sympatyczna, z ładną fryzurą.

Następnie powiedział, że wielokrotnie latał po lasach z dubeltówką, i w związku z tym twierdzi, że sprawa lasów jest sprawą wspólną. Słyszał modlitwy o to, żeby lasy zostały własnością państwa polskiego. I sam to rozumie, bo dopiero co wyszedł z kościoła. Nie powiedział o co się modlił - prawdopodobnie o to, żeby cała Polska była państwowa, wszystko wspólne, a każdy obywatel płacił solidarnie 100% podatków, które następnie się rozda.

To znaczy rząd rozda.

Myślałem, że cofnąłem się w czasie do PRL-u.

Następnie wystąpił pan Jarosław. Wygłosił on wielką i podniosłą przemowę na temat tego, że trzeba być solidarnym z tymi, "którym się w życiu mniej udało, niż innym". Chodziło mu zapewne o tych, którzy woleli leżeć brzuchem do góry niż uczyć się, odpowiedzialnie gospodarować i dużo pracować. Mnie to jakoś nie dziwi, ale co ja tam wiem - ja się zajmowałem w życiu pracą, a nie kandydowaniem.

Pan Kaczyński nie powiedział co sądzi o lasach, ale założę się, że dokładnie to samo co pan Komorowski. Że mają być państwowe. Tak jak w zasadzie wszystko inne: najlepiej jakby twój samochód też był państwowy, bo co to za sprawiedliwość, że "ten, któremu w życiu mniej się udało, niż tobie" ma nie mieć twojego samochodu? Dobry samochód to uspołeczniony samochód.

Tego co prawda nie powiedział. Jeszcze. Powiedział natomiast, że już od dawna wiadomo, że wolny rynek nie działa. Ponoć ta teoria została nie tylko sfalsyfikowana (nie powiedział przez kogo), ale wręcz zmiażdżona i rozbita. Bez olbrzymiej interwencji państwa, gospodarka by się zawaliła pod wpływem kryzysu.

Ja myślałem, że cofnąłem się w czasie do PRL-u, ale byłem w błędzie: to czas PRL-u nas dogonił.

Nie wiem jak to się stało, ale w roku 2010 dwaj prowadzący w sondażach kandydaci na prezydenta są praktycznie... komunistami!

Jeden jest tak oburzony myślą, że szpitale mogą być prywatne, że pozywa za to do sądu. Drugi oświadcza, że wolny rynek nie działa, a bez państwa wtrącającego się we wszystko gospodarka się zawali.

Brawa za logikę! Wszak bezpieczeństwo staruszki też zależy od obecności grupki skinów: bo gdyby skinów zabrakło, kto byłby w stanie przestać biedną staruszkę kopać?! Tak więc obecność skinów jest niezbędna po to, żeby staruszka była uratowana.

I dlatego Grecja, której gospodarkę wczoraj szlag trafił, dzisiaj już wiwatuje na cześć państwowych pieniędzy, dzięki którym Grecy mogą się dalej obijać i pić wino przez 3 następne lata, świętując, że państwo ma dalej za co się nimi opiekować, podczas gdy wolny rynek zmusiłby ich do roboty. W kolejce do bankructwa stoją Portugalia, Hiszpania, Węgry i w zasadzie większość Europy. Niemcy - siła napędowa Europy - są stare, zepsute i zbliżają do bankructwa. Poza imigrantami nikomu się nie chce pracować i trudno się dziwić: komu by się chciało męczyć, kiedy państwo da za darmo?

Co z tego, że Niemcy są dziś bogaci, skoro przed sobą mają tylko drogę w dół?

Z kolei Chiny, gdzie jeszcze nikt się nie zorientował, że "wolny rynek już dawno się zawalił", w ten wolny rynek wierzą. Skutkiem czego rosną i kwitną w takim tempie, że wykres PKB rośnie prawie pionowo. W ciągu ostatnich kilku lat ceny mieszkań w Szanghaju potroiły się. Eksport jest tak olbrzymi, że nie wiedzą co robić z dolarami. Podczas gdy opierająca się na poglądach Kaczyńsko-Komorowskiej solidarności społecznej Europa czeka tylko na kryzys, wolnorynkowe Chiny bogacą się w tempie dla Europy niewyobrażalnym.

Więc co z tego, że dziś Chińczycy są biedni, skoro przed sobą mają szybki postęp i bogactwo?

A co robią Polacy?

Idą za Niemcami!

I mimo, że to właśnie ustrój równości społecznej, gdzie wszystko było państwowe, doprowadził do bankructwa państwa (ocet w sklepach i puste półki - ktoś jeszcze pamięta?), a wolność gospodarcza, która wybuchła na początku lat 90. sprawiła, że nagle wszystko błyskawicznie zakwitło z gruzów zrujnowanej gospodarki (bez żadnej, warto podkreślić, pomocy państwa!), panowie K, obaj ewidentnie sklerotycy albo poszkodowani na umyśle, proponują nam ochoczo powrót do ruiny!

Chwała więc demokracji! Możemy teraz głosować albo na faceta, który nie chce prywatyzować szpitali i wierzy w Polskę socjalną, albo na faceta, który nie chce prywatyzować szpitali i wierzy w Polskę socjalną. Przy czym obaj podkreślają na każdym kroku, jak bardzo się od siebie różnią.

Jeżeli ktoś nie wierzy, niech sprawdzi: poglądy obu kandydatów pokrywają się niemal w całości z 10 postulatami Manifestu Partii Komunistycznej (patrz: strona 14) autorstwa Marksa i Engelsa. Lenin w zaświatach roni łzę wzruszenia widząc jak Polacy jako jedyną drogę na przyszłość widzą uspółcześniony odpowiednio komunizm.

I jedyny wybór jaki naprawdę mamy to: komunizm narodowy (pan Kaczyński) czy komunizm europejski (pan Komorowski).

Też chciałbym pożyć sobie za darmo. Też chciałbym mieć poczucie bezpieczeństwa.

Ale ja nie wierzę w bajki.

Ja wiem, że za wszystko co jest darmowe dziś, płaci się jutro podwójnie. I nie chciałbym, żeby po raz kolejny w historii Polski, nasze dzieci płaciły za naszą naiwność, głupotę i niefrasobliwość.

Z życzeniami prawdziwego wyboru,
Martin Lechowicz



Martin

wtorek, 18 maja 2010

"Zrozumiałem, że fotografowanie nie jest pragnieniem utrwalania światła. Wbrew powszechnemu przyzwyczajeniu nie rości sobie praw do zatrzymania na zawsze fotografowanego przedmiotu czy twarzy. Jest w znacznie większym stopniu próbą zapamiętania własnego czasu, zamknięcia w prostokąt kadru wspomnienia o własnym widzeniu. Fotograf chce zapamiętać siebie samego, ruch swoich oczu. Te zdjęcia to autoportrety pamięci, rozpaczliwe pragnienie nieśmiertelności własnych źrenic. Od tamtej pory wiem już, że (...) fotografowałem siebie."

Marcin Kydryński "Pod słońce"

poniedziałek, 17 maja 2010

Parasole



Nim zbłękitniało niebo
a ostatnie chmury
porywczy wiatr-złodziej
schował do kieszeni,
połamanych parasoli
odwłoki i nóżki,
znowu mnie zasmuciły
u progu jesieni.
O pomoc wołając
pomiętym kolorem
co się dumnie prężył
pod ulewnym deszczem,
Smutnymi łez kroplami
zalewają twarze.
Chętnie nad kałużami
fruwałyby jeszcze.

Wiesława Kwinto-Koczan (WUKA)

niedziela, 9 maja 2010


"Na szczęście mam wino
na nieszczęście nóż
na godziny - minuty
i buty na mróz
A na miłość mam kamień i wodę
i plusk..."


Antoni Muracki